Zbigniew
Gucwa
— trener, założyciel projektu i dyrektor Gucwa Velo Trainer, dyrektor profesjonalnej drużyny triatlonowej GVT BMC Triathlon Team
Kolarski wychowanek trenera Zygfryda Kowalika z klubu LKS Merkury Świebodzice. W okresie juniorskim (2003-2004) zdobył kilka cennych wygranych na naszym krajowym podwórku, a największym z nich było zwycięstwo w klasyfikacji generalnej Pucharu Polski. Pierwsze dwa lata orlika spędził w polskich ekipach zawodowych kierowanych przez Grzegorza Gronkiewicza (Paged MBK Scout) oraz Piotra Wadeckiego (Nobless). Później wyjechał do Francji, gdzie zdobywał największe sukcesy.
Na swoim koncie ma wygrane etapowe w wyścigach UCI (Tour de Gironde i Tour du Faso). W sumie we Francji uzbierał kilkanaście zwycięstw w mniejszych i większych imprezach, ale nie udało mu się podpisać tam zawodowego kontraktu. Ostatecznie wrócił do Polski, gdzie po sezonie 2013 zakończył karierę.
Dlaczego tak wcześnie zakończyłeś karierę?
Niestety w wieku dwudziestu siedmiu lat, nie byłem już ani młodym, ani starym kolarzem i nie na tyle „wypromowanym”, by móc utrzymywać się z kolarstwa. Miałem propozycję żeby wrócić do Francji i ścigać się za dobre pieniądze jako amator. Stwierdziłem jednak, że pięć lat, które spędziłem w tym kraju, są dla mnie wystarczająco długim okresem czasu i nie chciałem znów wyjeżdżać z kraju. Niestety w Polsce nieliczni kolarze są w stanie utrzymywać się spokojnie z kolarstwa. Ostatni sezon próbowałem swoich sił w polskim peletonie w barwach Wibatechu. Pomimo małych przebłysków, miałem bardzo słaby sezon i nie dawało mi to szans na dobre negocjacje warunków na kolejny rok.
Nie żałowałeś tej decyzji? Przecież tak naprawdę, wkraczałeś w najlepsze lata dla kolarza.
Oczywiście że żałowałem, ale musiałem za coś żyć. Nie jestem osobą, która łatwo się poddaje. W ciągu ostatnich trzech lat we Francji, byłem bliski podpisania kontraktu z tamtejszymi grupami zawodowymi. Wyniki miałem całkiem dobre. Jako młody kolarz miałem kilka zwycięstw w wyścigach UCI i Pucharze Francji, ale zawsze na końcu pojawiały się jakieś przeszkody i z zawodowstwa we Francji nic nie wyszło. Najbardziej przeżyłem sytuację z 2010 roku, kiedy to ścigałem się w amatorskiej ekipie Ag2r La Mondiale. Mimo lepszych wyników od moich francuskich kolegów – powiedziano mi, że nie mogę liczyć na kontrakt w ekipie WorldTour, ponieważ jestem z Polski i kilka lat wcześniej polscy kolarze mieli problem z dopingiem i nie chcą mi zaufać. Bardzo mnie to zabolało, ponieważ miałem najlepszy sezon w karierze. Wiem, że także inni kolarze z naszego kraju, napotykali na podobne problemy.
Po powrocie do Polski dostałem szansę w Wibatechu. Nie użalałem się nad sobą. Chciałem walczyć, wiedziałem, że grupa jest słabo zorganizowana. Dlatego wykorzystałem swoje doświadczenia i kontakty, załatwiając dla grupy 14 wyścigów za granicą. Głównie we Francji. Miałem więc szansę, aby się wykazać, ale zbyt wiele razy zajmowałem miejsca w przedziale 5-15 czyli bardzo średnie. Stałem się średnim kolarzem, a tacy w Polsce nie mają kolorowo. Przy okazji w pewnym momencie stwierdziłem, że przez te wszystkie problemy i moje słabe wyniki sportowe – znienawidziłem na chwile kolarstwo. Bardzo pomogli mi w tym niespełnieni sportowo, zakompleksieni ludzie, których w Polskim kolarstwie nie brakuję. Przez ich różne intrygi, zastanowiłem się? Czy upadłem aż tak nisko, żeby to znosić? Więc to był moment w którym definitywnie stwierdziłem, że trzeba kończyć karierę.
Kiedy wpadł Ci do głowy pomysł, by zostać trenerem?
We Francji gdy byłem kolarzem amatorem – miałem kontrakt z klubem i nie interesowało mnie nic innego, niż sport. Liczyło się tylko ściganie i treningi. Żadne sprawy organizacyjne lub sprzętowe. W Polsce jako zawodowiec, często musiałem dorabiać jako instruktor Indoor Cycling lub Spinningu. Dzięki prowadzeniu zajęć fitness – odkryłem swoje predyspozycje trenerskie. Przez blisko trzy lata, prowadziłem zajęcia dla osób nie mających pojęcia o sporcie, dla średnio zaawansowanych i dla mocno zaawansowanych. Praktycznie na każdą lekcję przychodził pełen przekrój społeczeństwa. Dzięki temu, przeszedłem porządną szkołę. Czasami miałem takich zajęć blisko trzydzieści godzin w tygodniu, więc dosyć szybko nabiłem sobie cennego doświadczenia. Oczywiście najcenniejszym z nich jest czternastoletnia kariera kolarska, ale podczas zajęć Indoor Cycling przekonałem się, że potrafię pracować z ludźmi. Dodatkowo we Francji miałem zapis w kontrakcie, że przynajmniej raz w tygodniu muszę prowadzić zajęcia lub pojechać na trening z najmłodszymi w klubie, często z żakami. Dzięki temu będąc kolarzem wyczynowym, zdobywałem bardzo cenne doświadczenia jako trener.
Z pewnością nie można zarzucić Ci braku umiejętności praktycznych, ale czy posiadasz także wiedzę teoretyczną?
Jestem młodym trenerem i cały czas staram się uczyć nowych rzeczy. Wznowiłem studia na Akademii Wychowania Fizycznego, które przerwałem w trakcie kariery. Jestem obecnie na trzecim roku. Szczerze mówiąc, to najwięcej bazuję na wiedzy od swoich byłych trenerów i własnych przemyśleń. Oczywiście szukam także nowinek w literaturze fachowej i staram się cały czas rozwijać. Mimo wszystko, moje różne dziwne doświadczenia zdobyte podczas kariery sportowej: zwycięstwa i porażki, nabierają teraz szczególnego znaczenia. Wszystkie błędy, które popełniałem dziesiątkami, czy nawet setkami razy bardzo, bardzo pomagają obecnie przy treningu innych. Dzięki temu przestrzegam swoich zawodników przed moimi błędami. Przede wszystkim uważam, że rolą trenera jest pomaganie, a nie szkodzenie.
Obecnie zajmujesz się projektem Gucwa Velo Trainer. Opowiedz nam o tej inicjatywie.
Na początku, gdy zdecydowałem się zostać trenerem – dosyć szybko znalazłem kilku zawodników, którzy nie bali mi się zaufać jako swojemu trenerowi. Nasza wspólna praca szybko zaczęła przynosić rezultaty w postaci ich szybkiego progresu sportowego. Inne osoby to dostrzegły i po dosyć krótkim okresie czasu, potrzebowałem pomocy kolejnych trenerów. Ponieważ jednym z moich założeń od początku była wysoka etyka pracy i odpowiedzialność przed osobami, które chcą mi zaufać – musiałem szukać. Szybko jednak porozumiałem się z byłymi zawodowymi kolarzami z podobnymi doświadczeniami do mojego, czyli Michałem Buczkiem i Konradem Czajkowskim. Ich kariery potoczyły się podobnie do mojej. Zdobyli masę doświadczenia, ale polskie realia nie dały im możliwości rozwoju, jako kolarze. Potrzebowałem nazwy i tak dzięki pomocy Łukasza Wagemanna z firmy Adsystem, zrodził się pomysł Gucwa Velo Trainer. Wszystko wydaje się proste, ale nic nie dzieje się bez udziału naszej ciężkiej pracy. Dodatkowo wspierał mnie mój długoletni sponsor firma Saj-Pol, której bardzo dziękuję. Doszli także nowi partnerzy jak Compressport, Sqeuzy, Zerod oraz Harfa Harryson.
Czym dokładnie zajmuje się GVT?
Prowadzimy kompleksowo kolarzy szosowych, kolarzy MTB, triathlonistów oraz biegaczy. Prowadzimy zawodowców, jak i sportowców amatorów. Obecnie w GVT pracuje siedmiu trenerów i dwóch rehabilitantów. Jedna z naszych głównych zasad to ” trenuj innych tak, jak sam chciałbyś być trenowany”. Każdy zawodnik dostaje od nas miesięczny, indywidualny plan, który jest sprawdzany i monitorowany przynajmniej raz w tygodniu na wspólnym treningu. Tak naprawdę w większości przypadków, jest to kontakt codzienny w postaci rozmów telefonicznych, wiadomości elektronicznych lub podczas treningu. Do każdego zawodnika podchodzimy z takim samym zaangażowaniem, czyli dajemy z siebie wszystko, by zapewnić mu progres sportowy. Pomagamy określić cele: proste i trudne. Stopniowo wspólnie staramy się do nich dążyć. To co nas wyróżnia, to bliski kontakt z zawodnikami oraz przede wszystkim – częste wspólne treningi. Dla osób spoza Wrocławia, staramy się organizować krótkie zgrupowania. Jako trenerzy, chcemy mieć jak największy kontakt z zawodnikiem. Ważną rzeczą jest także ilość podopiecznych, jaką dany trener może się zajmować. Organizujemy dla naszych zawodników sesje Bikefitting, badania wydolnościowe, zachęcamy do monitorowania swojego organizmu poprzez comiesięczną morfologie oraz codziennie mierzenie wagi i tętna spoczynkowego. Oczywiście, my jako trenerzy, możemy jedynie wskazać drogę zawodnikowi. Na szczęście zawodnicy, którzy do nas przychodzą, mają ogromną motywacje, często musimy ich wręcz hamować.
Niestety obecnie zbyt często pojawia się wielu pseudo trenerów, którzy po przeczytaniu dwóch książek i spędzaniu czasu na forach internetowych – myślą, że są specjalistami. Niestety bardzo często przychodzą do nas zawodnicy od stricte komercyjnych firm trenerskich z kontuzjami, ponieważ są trenowani według sztywnych planów treningowych. Ich „trenerzy” bez przemyślenia serwują im identyczne bodźce treningowe, niezależnie od samopoczucia. My działami całkiem inaczej.
Ostatnio wszyscy zastanawiają się nad pytaniem: trening na tętnie czy z watami? Jak ty odnosisz się do tego tematu.
Dzięki pomiarowi mocy po przeprowadzeniu badań wydolnościowych, mamy większą pewność, co do wartości naszej pracy. Natomiast przy pomiarze tętna, często podczas wysiłku kilkudniowego – wartości progów ulegają bardzo szybkim zmianom. Ciężko jest więc monitorować swoją formę. Dlatego moim zdaniem jedno i drugie, tylko w różnych przypadkach.
Najważniejsze jest jednak pytanie, czy trening z watami jest potrzebny amatorom?. Jeżeli jesteś początkującym amatorem i masz do poprawienia dziesiątki minut lub nawet godziny na trasie górskiego maratonu szosowego, to moim zdaniem przynajmniej trzy lata, można trenować w oparciu o monitorowanie pracy serca. Jeżeli treningi poparte są o mądrego trenera, nawet całą karierę można przejeździć na tzw. tętnie. Przecież do niedawna tak właśnie trenowano. Jeżeli jesteś jednak zawodnikiem, któremu do czołówki brakuje minuty lub kilku sekund to oczywiście jazda z watami jest o wiele bardziej pomocna. Trzeba najpierw upewnić się, czy dobrze trenujesz i czy masz dobrego trenera, ponieważ trenowanie z pomiarem mocy jest bardziej skomplikowane. Więc jeżeli nie masz trenera lub wiedzy jak się tym posługiwać, a nie masz za dużo pieniędzy – to lepiej fundusze przeznaczyć np. w fajniejsze koła. Inaczej, będziesz miał bardzo drogi gadżet, którym nie umiesz się posłużyć.
Tak naprawdę wszystko się zmienia i kiedy ja i moi rówieśnicy zaczynaliśmy kariery, to wpajano nam do głowy: „trenuj dużo, jedz dużo i nie użalaj się nad sobą”, natomiast obecnie kolarstwo to: dieta, dieta, dieta, waty, waty, waty, aerodynamika. Oczywiście wszystko to bardzo uprościłem, ale myślę, że szukanie nowinek i nowe technologie to coś normalnego, ale przede wszystkim, nie można zapominać o podstawach.
Co myślisz o "modzie na triatlon"?
Ja sam, jako były kolarz uległem tej „modzie”. Osobiście spodobało mi się to, że jako były zawodowy sportowiec mogę uczyć się całkiem nowych rzeczy, jak np. pływanie. Myślę, że wielu sportowców amatorów – szczególnie tych kolarskich, szuka nowych wyzwań i triathlon jak najbardziej odpowiada osobom szukających nowych bodźców w sporcie. Na pewno ogromną przewagą triathlonu jest fakt, iż na tej samej trasie, na tych samych zawodach, startują zawodowcy i amatorzy. Szczególnie dla amatorów to genialna sprawa, bo dzięki temu mogą porównywać się do zawodowców w bezpośredniej rywalizacji.
Niedawno oficjalnie wystartował Twój nowy projekt - GVT BMC Triahlon Team. Przyblisz nam jego ideę.
Tak, to nowy dynamicznie rozwijający się projekt. Możemy się pochwalić licznymi sukcesami sportowymi. Grupa ma na celu stworzenie jak najlepszych warunków dla polskich zawodników PRO. Cieszę się, że wkrótce będziemy mogli trenować w ośrodku Giverola i szykować się do kolejnego sezonu.
Stałą pozycją w rocznym kalendarzu jest GVT Training Camp. Skąd pomysł na taką akcje?
Po raz piąty już organizujemy zgrupowanie w Hiszpanii, pozostałe pięć zakończyło się sukcesem. Składa się na to kilka czynników. Po pierwsze mamy bardzo dobrych i doświadczonych trenerów, ale również świetną pogodę oraz fenomenalne trasy nad wybrzeżem Costa Brava. Nasze wiosenne zgrupowania to już tradycja. Podczas trwania obozu możemy mieć bardzo bliski kontakt z zawodnikami i pokazać im trochę inne oblicze sportu. Zawodnicy są z dala od swoich domów, pracy i codziennych problemów. Na takim zgrupowaniu można skupić się tylko na trenowaniu i poczuć się jak zawodowy sportowiec. Dodatkowo zawsze panuje znakomita atmosfera, dzięki której tworzą się nowe, sportowe znajomości.
Dlaczego Costa Brava a nie np. Teneryfa?
Ponieważ logistyka całego zgrupowania jest łatwiejsza na kontynencie i pewną pogodę. Na Costa Brava mamy niesłychane bogate trasy na rower. Są tereny płaskie, lekko pofałdowane oraz prawdziwie górskie trasy. Najlepszym potwierdzeniem jest fakt, iż na Costa Brava mieszka większość zawodowych kolarzy i triathlonistów. Teneryfa to też świetne warunki do trenowania, ale wybrzeże Costa Brava jest dużo bardziej wszechstronne i urozmaicone.
GIVEROLA RESORT w Tossa de Mar. Dlaczego właśnie tam?
Giverola to ośrodek wczasowy, który łączy dwa światy. Odnajdą się tam ludzie, którzy chcą spędzić aktywne wakacje wraz z rodzinami, ale również sportowcy. Jest to ośrodek o bardzo wysokim standardzie z rozbudowaną, przemyślaną infrastrukturą sportową. Zawodnicy trenujący triathlon, kolarstwo szosowe i górskie mają wszystko w jednym miejscu. Jest profesjonalny warsztat, wypożyczalnie rowerów, siłownie, baseny, odnowę biologiczną i przede wszystkim niesamowita kuchnia. Dzięki temu po każdym ciężkim dniu treningowym, można spokojnie się odprężyć podczas przepysznej kolacji. Niesamowitym atutem jest również lokalizacja ośrodka – na klifie nad samym morzem, z bezpośrednim dostępem do najpiękniejszej drogi kolarskiej, gdzie co chwilę mija się zarówno amatorów kolarstwa, jak i znanych zawodowców.